Miewacie czasem wrażenie, że po długiej drodze stajecie nagle w punkcie wyjścia? Ja często, co nie znaczy, że kręcę się w kółko. Kiedyś wyobraziłam sobie, że to jakby podróż po spirali - za każdym okrążeniem jestem na innym poziomie. Dokładnie tak czuję się teraz: wracam do źródła Pracowni Za Płotem z nowym spojrzeniem i świeżymi pomysłami. O czym Wam krótko opowiem.
Wiecie, że rękodzieło towarzyszyło mi od zawsze? Już w dzieciństwie moimi ulubionymi zajęciami było przerabianie i tworzenie. Mam na swoim koncie kilka projektów rękodzielniczych, w tym najdłuższy - Pracownia AnnaMaria, poświęcony artystycznym kartkom i albumom. Dacie wiarę, że rozwijałam go przez ponad dekadę?! Ale kilka lat temu coś się zmieniło.
Zaczęło się od muzyki. To był czas, kiedy w Radzyniu Podlaskim organizowałam kiermasze, na których lokalni twórcy mogli się zaprezentować. Starałam się wprowadzić elementy, które zachęcą mieszkańców do odwiedzin i zakupów. Pierwsze, co przyszło mi do głowy, to wzbogacenie tych wydarzeń muzyką. Na kiermaszach występowali głównie moi znajomi, m.in. folkmetalowa kapela Merkfolk, która zagrała swój drugi w karierze koncert właśnie na organizowanym przeze mnie kiermaszu. Obecnie wydali trzecią już płytę! Szukałam też nowych, muzycznych inspiracji, idących bardziej w kierunku tradycji, o której wtedy miałam raczej zerowe pojęcie ;)
Przełomowym momentem okazały się warsztaty pieśni weselnych podczas Jarmarku Jagiellońskiego w 2014 roku. Trafiłam na Ewę Grochowską, prawdziwy autorytet w dziedzinie muzyki tradycyjnej. To było jak otwarcie drzwi do zupełnie nowego świata! Tak swoją drogą, tamta edycja Jarmarku zaowocowała też inną wspaniałą znajomością, z Agnieszką Jackowiak, właścicielką Hobby Wełna, która wtedy prowadziła warsztaty szycia regionalnych czapek - gamerek.
Śpiewanie stało się nie tylko moją pasją, ale też impulsem do odkrywania innych aspektów tradycji. Zaczęłam szukać inspiracji grzebiąc w starociach. Przeglądałam pamiątki po dziadkach, przywracałam do życia stare meble, wyszukiwałam na pchlich targach jakieś książki, drobiazgi, przedmioty codziennego użytku, które w jakiś sposób miały mnie połączyć z tym, co już przeminęło. A że od lat gromadzę różne artefakty, nie zważając na współczesne trendy nieustającego odgracania przestrzeni, nazbierałam całą masę "rupieci". A wśród nich przedmioty należące do mojej babci: szydełka, naparstki, nitki, książeczki do nabożeństwa. Ponadto własnoręcznie utkany przez nią kilim, elementy warsztatu tkackiego, szpulę uprzędzionej wełny ze starego kołowrotka i... dyplom z 1972 roku za II miejsce w konkursie „Sztuka ludowa północnej Lubelszczyzny”. Uwierzycie, że dopiero wtedy dotarło do mnie, że Babcia była twórczynią ludową dawnego województwa bialskopodlaskiego?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz