Papier czerpany z roślin - fotorelacja z kursu

Papier czerpany tworzony z roślin teoretycznie doskonale wpisywał się w założenia mojej pracowni. Tworzenie z możliwie niską szkodą dla środowiska, wykorzystanie surowców pochodzących z natury, oparcie się głównie na materiale roślinnym - tym staram się kierować w swojej twórczej podróży. Stąd też niecierpliwie wyczekiwałam ogłoszenia o organizacji kursu poświęconemu metodzie ręcznego czerpania papieru z roślin. Jednak w praktyce okazało się, że produkcja ta wcale taka obojętna dla środowiska nie jest. Zresztą, oceńcie to sami.

Kurs papieru czerpanego z roślin odbywał się w ośrodku szkoleniowym Akademia Łucznica. Przybliżeniu działalności ośrodka poświęciłam swój poprzedni wpis - Ośrodek szkoleniowy pełen twórczej energii. Zajęcia prowadziła pani Jagoda Krajewska, łódzka artystka zajmująca się sztuką papieru, fotografią, tkaniną, grafiką projektową i właśnie ręcznie czerpanym papierem. Brała udział w wielu wystawach w kraju i za granicą.
Jak widzicie - zapowiadało się świetnie: praca w pięknym miejscu, w przeważającej części odbywająca się w plenerze, w doskonałym towarzystwie, w duchu ekologii... Sprawdziło się wszystko, z jednym wyjątkiem, który namącił mi nieco w głowie.


Papier czerpany jest to taki rodzaj papieru, który powstaje w procesie czerpania. Pierwszym etapem jego powstawania jest wyodrębnienie pojedynczych włókien z surowców roślinnych. Z włókien tych tworzy się wodną zawiesinę. Następnie formuje się papier poprzez odwadnianie tej zawiesiny na sicie. Tak w dużym skrócie odbywa się produkcja papieru czerpanego. I podobnie, jak w przypadku produkcji zwykłego papieru, pochłania ogromne ilości wody. Dodatkowo przebiega przy udziale znacznej ilości środków chemicznych, często drażniących i żrących, nieobojętnych dla środowiska... Z całą pewnością nie można nazwać procesu produkcji papieru czerpanego ekologicznym! Nie ukrywam, że to było dla mnie bardzo zaskakujące odkrycie.


Po pierwszym szoku poznawczym, że to nie do końca tak, jak sobie wyobrażałam, przyszła refleksja nieco normalizująca. Tak szczerze, to nie ma zbyt wielu dziedzin, które są obojętne dla środowiska. Choćby ceramika - wyobrażamy sobie nieraz, jak cudowne może być wykorzystanie czegoś, co pochodzi z ziemi i stworzenie użytecznych przedmiotów. Dopiero przy bliższym poznaniu zyskujemy świadomość, przy jak wielkich nakładach energii powstają takie produkty. A są jeszcze szkliwa i inne substancje służące do zdobienia i konserwacji, które bywają szkodliwe dla ludzi i środowiska.

Moglibyśmy rozwodzić się nad każdym aspektem życia i jego negatywnym wpływie na otoczenie, a każde z takich rozważań przyniosłoby nam refleksję, że to, co robimy, w mniejszym lub większym stopniu, ale szkodzi. Niemniej jednak, czy eliminacja pewnych, skądinąd przyjemnych, aktywności sprawi, że świat stanie się lepszy, a ludzie i inne stworzenia zamieszkujące Ziemię, szczęśliwsi i bardziej bezpieczni? Nie jestem tego pewna. Według mnie, najważniejszy we wszystkim jest zdrowy rozsądek i podejście do naturalnych zasobów w sposób zrównoważony.

Co by nie mówić, papier czerpany, mimo procesu niezbyt ekologicznej produkcji, spełnia założenia, które sobie przyjęłam. Wytworzony arkusz może służyć wiele lat, cieszyć oko i stanowić jakiś użytkowy przedmiot, a jeśli przestanie być już potrzebny, nie będzie śmieciem zanieczyszczającym środowisko przez wiele lat.
Mając to na uwadze zaczęłam gromadzić wyposażenie pracowni, ukierunkowane na tworzenie papieru czerpanego z roślin.


A jak przebiegała produkcja papieru czerpanego na kursie w Akademii Łucznica?

Pierwszym etapem był zbiór materiału roślinnego. Zbierałyśmy trawę, pokrzywę, liście drzew, ziele roślin porastających park otaczający ośrodek. Ilość zebranego materiału była znaczna, gdyż praca przebiegała zespołowo, więc musiało wystarczyć na pięć osób.


Kolejnym etapem było ługowanie. W tym celu gotowałyśmy rośliny w wodzie z dodatkiem sody kaustycznej. Przeprowadzałyśmy to na zewnątrz, korzystając z piecyka zwanego „kozą”. To dla mnie doskonale znane urządzenie! Gdy otwierałam swoją pracownię pod koniec 2012 roku, koza była w niej jedynym źródłem ciepła. Każdego ranka rozniecałam w niej ogień, co było zajęciem dość uciążliwym, wymagającym częstego sprzątania w pracowni (ze względu na wytwarzającą się sadzę i drobiny popiołu, które osiadały na wyposażeniu, przedmiotach i ścianach). Mimo to żywy ogień wprowadzał w pracowni niezwykły nastrój. W związku z tym, że moje doświadczenie z obsługą piecyka było największe, zostałam jego strażniczką na cały okres kursu.
Rośliny gotowały się w wielkich garach. Z niepokojem pomyślałam, że będę musiała kolejne garnki z kuchni zaadoptować do pracy w pracowni… Szczerze – to już nie bardzo mam w czym obiadu nagotować. A z drugiej strony – gotowanie obiadu nie należy do moich ulubionych czynności, więc może dam radę z jedynym garnkiem, który się jeszcze kwalifikuje do kontaktu z żywnością.

 

Po wyługowaniu materiał roślinny poddawany był płukaniu, które trwało długo i pochłaniało znaczne ilości wody. Po tym zabiegu można było od razu przystąpić do rozdrabniania wyługowanych roślin, albo poddać je dodatkowo wybielaniu.


Rozdrabnianie materiału roślinnego przeprowadza się przeważnie za pomocą młotka drewnianego. Rozbite w ten sposób włókna mocniej łączą się ze sobą, dając bardziej wytrzymały papier. My na kursie, aby nieco przyspieszyć proces produkcji, korzystałyśmy też z mikserów.


Rozdrobnione włókna roślin zostały rozprowadzone w wodzie. Taką zawiesinę czerpałyśmy sitami i formowałyśmy w arkusze na suknie wełnianym, na którym pozostawiałyśmy je do wysuszenia.



Suszenie trwało dość długo - w pracowni ponad dobę, trochę krócej na zewnątrz. Na szczęście pogoda w miarę nam dopisała, więc korzystałyśmy z tego dobrodziejstwa.



To tyle, jeśli chodzi o proces produkcji papieru czerpanego. Pracując z różnymi rodzajami roślin, miałyśmy okazję zaobserwować różnice w kolorystyce i strukturze, a mieszając je tworzyć niezwykłe obrazy. Oprócz form płaskich powstawały także formy przestrzenne.

 

Dla mnie najbardziej spodobało się czerpanie papieru za pomocą nitki – dzięki tej technice udało mi się stworzyć arkusze przypominające tweed Chanel.


Na zakończenie kursu odbył się uroczysty wernisaż naszych prac połączony z wręczeniem certyfikatów. Możecie zobaczyć, jak zachwycające prace powstały, w znacznej mierze, ze zwykłych chwastów.








Mimo kontrowersji związanych ze sposobem powstawania, będę rozwijać tę dziedzinę. Mam już całkiem sporo pomysłów na prace. Nadchodząca zima troszkę chłodzi moje zapędy, ale wykorzystam ją na zgromadzenie zaplecza pracowni. Okazuje się, że nie łatwo znaleźć źródła zaopatrzenia w niezbędne w tej technice siatki oraz podkłady. Liczę jednak na to, że wraz z wiosną zacznie się sporo dziać w tej sferze.

Komentarze