Ostatni weekend spędziłam w kuchni. Nie po to jednak, by przygotowywać smakołyki. Na kuchence przez kilka godzin warzyły się... łupiny cebuli! Postanowiłam wykorzystać energię, którą przyniósł mi nowy rok i przypomnieć sobie emocje związane z naturalnym farbowaniem. A że proces ten jest zwykle nieco nieprzewidywalny, to możecie być pewni, że przez dłuższy czas siedziałam, jak na szpilkach.
Już kiedyś sięgałam po łuski cebuli jako naturalny barwnik, więc jeśli chcecie, to możecie zajrzeć do wpisu Rozpoczyna się nowa przygoda, gdzie znajdują się szczegóły tamtego eksperymentu. Byłam świeżo zajarana farbowaniem naturalnym i chciałam jak najszybciej cokolwiek wypróbować. Chciałam spróbować wszystkiego naraz! Wybór materiałów był jednak ograniczony – łupiny cebuli są dostępne przez cały rok, więc od nich zaczęłam. Zbierałam łuski z zapałem, angażując Seniorki, z którymi prowadziłam zajęcia rękodzielnicze, a nawet panią z bazaru, na którym kupowałam warzywa. Seniorki przynosiły mi siateczki pełne łupin, oddawały jakieś garnki… Było w tym tyle wspólnego zapału! Teraz, po latach, cieszę się, że znowu wyciągnęłam te skarby. BTW, nie ma ktoś starego sitka na zbyciu?