27 stycznia 2025

Pełne rozterek życie rękodzielnika

Obiecywałam sobie, że nie będzie tu kartek i innych papierowych wytworów. Ale cóż... To właśnie ten rodzaj rękodzieła najlepiej mi wychodzi, przynajmniej póki co. Czy zawsze trzeba toczyć wewnętrzną walkę pomiędzy tym, co jest, a tym, co chciałoby się, aby było?

Zaczęło się od tego, że chciałam przetestować nowy surowiec do farbowania naturalnego. Przetrząsnęłam pudło z materiałami i natknęłam się na saszetkę z wiórami z drewna sandałowego, które zapewne ktoś mi kiedyś podarował. Uznałam, że nadszedł ich czas. Aleksandra Bystry w swojej książce „Dzikie Barwy” radzi, żeby takie wióry moczyć ze dwa dni, a przez następne dni gotować po kilka godzin, zanim się wrzuci szmaty.

No to w środę wióry wylądowały w wodzie, a w sobotę trafiły na gaz. Gotowanie wiórów to nie jest zajęcie, przy którym człowiek może siedzieć i patrzeć w garnek (choć pewnie czasem by się przydało). W międzyczasie więc wyciągnęłam akwarele i papier, żeby wypróbować nowe, soczyste, wiosenne kolory, które czekały na swój moment od… no, pewnie od zeszłej wiosny 😅 Tak się wciągnęłam, że nim się obejrzałam, miałam stertę papierowych wycinanek, które zaczęłam kolorować.

I wtedy przyszła mi do głowy myśl: czy w Pracowni Za Płotem, która z założenia ma eksplorować tradycyjne rękodzieło, jest miejsce na moje zamiłowanie do współczesnych technik, które towarzyszą mi od lat? Przez ponad dekadę tworzyłam kartki i albumy i, chcąc nie chcąc, to najlepiej mi wychodziło. Kilka razy postanawiałam się z tym rozstać, a dwa razy nawet wyprzedawałam pracownię... Ale zawsze zdarzyło się coś, co sprawiało, że wracałam na stare tory. A ten rodzaj twórczości przynosił mi, i wciąż przynosi, pewien rodzaj spełnienia.

Myśląc o tym, uświadomiłam sobie dwie rzeczy: 1. nie dam rady rozwijać jednocześnie dwóch marek - tej tradycyjnej i tej współczesnej. 2. nie czuję się też na siłach, aby którąś tak całkiem porzucić, choć czuję, że są wobec siebie w opozycji. Czy jest sposób, aby to jakoś połączyć?

Techniczne rozwiązania, które wykorzystuję do pracy z papierem, mają przyspieszać pracę, ułatwiać tworzenie seryjne. Chociaż w moim przypadku ani o jednym, ani o drugim nie ma mowy. Grzebię się ze wszystkim strasznie. Poświęcam mnóstwo czasu, aby to, co wychodzi spod moich rąk, było na jak najwyższym poziomie. Perfekcjonizm – dla wielu wada, z którą walczą, a ja go w sobie bardzo cenię. Choć przyznaję, że bywa trudny - nie zawsze wszystko idzie mi gładko i często potrzebuję czasu, żeby coś przemyśleć i zrozumieć.

Teraz też staram się, aby wszystko było spójne. Starannie dobieram kształty wykrojników, długo szukam materiałów, które spełnią moje standardy ekologiczne. I wiecie co? Myślę, że jednak jest w tym wszystkim jakaś ciągłość. Moja babka zapewne spędzała długie godziny przy warsztacie tkackim, starannie dobierając kolory przędzy, licząc nitki wątku. Jest coś pięknego w tej trosce o każdy szczegół – w tym, że rękodzieło to nie tylko efekt końcowy, ale i proces, który wymaga uważności, a przede wszystkim jest sztuką wyboru. I chyba rodzaj wykonywanego rękodzieła nie ma tu aż takiego znaczenia... A może ma? Chętnie się dowiem, co o tym sądzicie.

Ze swoich przemyśleń ocknęłam się dopiero, gdy z kuchni dobiegły podejrzane trzaski. O matko, mój garnek! Drzewo sandałowe! Woda całkiem wyparowała i trudno powiedzieć, czy coś z tego w ogóle będzie?

Cóż, nie pierwszy raz rękodzielnicze rozmyślania zawiodły mnie na manowce, a kuchenny garnek oddał życie w imię kreatywnych poszukiwań ;) Ale kto nigdy nie spalił garnka, niech pierwszy rzuci kamieniem! 😉

A kto dobrnął do końca - niech sprawdzi swoją wiedzę na temat tradycyjnego rękodzieła w QUIZIE - Co Ty wiesz o tradycyjnym rękodziele, dla odważnych będą upominki!

Do tematu jeszcze tu wrócimy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz